-Od kilku...godzin w nowej watasze. Jak mnie przyjmą inni? Nie wiem, ale będzie dobrze - mówiłam sobie, aby jakkolwiek pocieszyć i podnieść się z przybijającej mnie rozpaczy.
Czy dla wszystkich początki są tak trudne? Nie wiedziałam jak mam z innymi zagadać i czy sprawdzę się jako zwiadowca,ale uwielbiam to. Po jakimś czasie strach zniknął i teraz bardzo chciałam wszystkich poznać,ale właśnie wtedy pojawiło się we mnie jeszcze jedno uczucie...złość na nich. Jak oni mogli mnie porzucić na pustyni,gdzie jak powszechnie wiadomo ciężko przetrwać. Do teraz nie mam pojęcia jak to możliwe, że przeżyłam.
***
Moje rodzeństwo - Shaylen i Maryllin - zostawili mnie samą na tamtym pustkowiu.
Był wtedy tak słoneczny dzień (ale na pustyni chyba tylko takie są) lecz ten był...inny niż zwykle.
Wstałam jak zazwyczaj o wczesnej porze, obudził mnie lekki powiew wiatru (co mnie zdziwiło, bo taki powiew wiatru to raczej niespotykane).Pobiegłam na poranny spacer o wschodzie słońca, kiedy wróciłam ich już nie było. Zastanawiające...dlaczego? Co im zrobiłam? Jednak nie mogłam się tym tak długo martwić, bo kolejne problemy i zmartwienia nadeszły. Shaylen i Maryllin zabrali całe zapasy, a ja nie zjadłam nawet śniadania. Trzeba było jak najszybciej się wydostać z pustyni, żeby nie umrzeć z pragnienia, głodu, zmęczenia.
Po długiej wędrówce znalazłam oazę. Przygnębiona i spragniona spostrzegłam niewielki skrawek zieleni. Rosły tam przeróżne rośliny, a co było dla mnie w tej chwili najważniejsze płynęła malutka rzeczka. Rzuciłam się do picia.Uzupełniłam też zapasy, które później okazały się dla mnie wybawieniem. Kiedy wydostałam się z pustyni długo błądziłam po lasach,
aż...teraz jestem tu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie pisz obraźliwych komentarzy, bo dostaniesz upomnienie. Dwa upomnienia i wylatujesz :D A ja po prostu ich nie umieszczę.